piątek, 12 sierpnia 2016

Moje gotowanie





   Kiedy wychodziłam za mąż, w ogóle nie umiałam gotować. Jak sobie przypomnę mój pierwszy rosół, to czuję się zażenowana i do dziś nie wiem, jak musiał kochać mnie mój mąż, że go jadł i udawał, że nie jest taki zły!
   Przez wiele lat nie lubiłam gotowania i uważałam, że to strata mego cennego czasu. Z drugiej jednak strony byłam przyzwyczajona do smacznego jedzenia, bo moja mama i teściowa dobrze gotowały, nie pozostawało mi więc nic innego, jak walczyć ze swoim lenistwem kulinarnym, by nie dać plamy na imieninach męża czy moich, bo w tamtych odległych czasach były obchodzone hucznie i obowiązkowo.
   I tak stopniowo, rok po roku podnosiłam swoje umiejętności zbierając przepisy i podpytując mamę. Dorobiłam się kilku książek kucharskich i zeszytu ze zdobytymi przepisami oraz kilku popisowych dań!
   Kiedy dorosła moja córka, zaczęłam obserwować jej zmagania z tą materią, ale dzisiaj tak się zmienił, ze i w tej dziedzinie jest o wiele łatwiej. Wystarczy mieć dostęp do internetu i można nawet obejrzeć filmik, jak przygotować wymarzone danie.
   Jest jednak coś, co się wynosi z domu!
To poczucie smaku! Wyrobiony w dzieciństwie gust do pewnych smaków, przypraw. Ja gotując nawet dzisiaj myślę, jak zrobiłaby to moja mama albo mówię, że mój rosół jest lepszy niż mojej mamy.
    Wcale jednak nie uważam się za mistrzynię, często, kiedy mnie chwalą, mówię, że jestem tylko dobrym rzemieślnikiem. By być mistrzem brak mi polotu i twórczej inwencji.
   Kilka jednak dań potrafię zrobić dobrze i dlatego czasami dzielę się nimi z Wami na swoim blogu.

   Tym razem Wam proponuję na obiad ozorki wieprzowe panierowane.

Kupujemy po jednym ozorku na osobę i odgotowujemy je w osolonej wodzie z dodatkiem liścia laurowego, kilku ziaren pieprzy i 2 ząbków czosnku około 1-1,5 godz.
Po przestudzeniu obieramy ze skóry i przekrajamy wzdłuż , po czym każdą połówkę lekko posypuję solą i pieprzem ziołowym.
 Na koniec panieruję w jajku i bułce tartej i smażę na złoto na rozgrzanym tłuszczu.

   Tym razem podałam do nich pieczone bataty  i klasyczną sałatę ze śmietaną.
                              


środa, 10 sierpnia 2016

Wakacje na Suwalszczyźnie

                                   
                             
                                               


   Wyjeżdżam rowerem z lasu, a tu dosłownie o krok przebiega mi drogę sarenka i po kilku sekundach znika mi z pola widzenia! Oczywiście jak zwykle w takich sytuacjach, żałuję, że nie mam ze sobą aparatu fotograficznego, byłoby takie piękne zdjęcie...
   Wieczorem siedzę sobie na tarasie i nagle błogą ciszę przerywają głośne krzyki żurawi, a po chwili trzy wspaniałe ptaki lądują z wdziękiem na górce naprzeciw naszej chaty. Już nie robią na nas takiego wrażenia jak kilka lat temu, bo są częstym gościem i nawet na ich cześć tę górkę nazywamy Żurawią Górką.

 


 Innym razem siedzimy cichutko i widzimy, jak zaraz za ogrodzeniem, kilka dorosłych dzików prowadzi dziesięć młodych! I ktoś zapyta, gdzie są zdjęcia?  Nie ma, bo nie miałam pod ręką aparatu, a poza tym mój aparat z takiej odległości nie zrobiłby doskonałego zdjęcia, musiałabym mieć naprawdę profesjonalny sprzęt!
   Udało mi się też zaobserwować lisa, który przez kilka minut siedział sobie przy ogrodzeniu i nas obserwował, a potem zrobił w tył zwrot, pewnie rozczarowany tym, że nie ma u nas dobrze zaopatrzonego kurnika!
   Kilka lat temu, pani zajęczyca uwiła sobie gniazdo wśród naszych kwiatów i mogliśmy obserwować trzy młode zajączki, ale krótko, bo odkrył je nasz piesek i je wypłoszył z działki.
   Jeszcze wczoraj przyglądaliśmy się sejmikom bocianów, które przygotowują się do odlotu, w jednym miejscu naliczyliśmy ich trzydzieści.



   Najczęściej jednak towarzyszył nam widok krów, czyż nie są piękne i fotogeniczne?!



   Takie bliskie spotkania z dzikimi mieszkańcami naszej Ziemi, są możliwe do dziś na Suwalszczyźnie, gdzie od piętnastu lat odpoczywamy naprawdę na łonie przyrody!